Nowa Zelandia (7/7) - wyspa północna

2014.04.15 (wtorek)

Podróż na północ do Rotorua zaczyna się od falstartu. Z powodu trudnych warunków atmosferycznych zostaje odwołany mój poranny lot. Gdy widzę informację o anulowaniu jestem już na lotnisku i piję poranną kawę. No cóż - taki urok lotniska w Queenstown, że operować da się z niego przy określonych warunkach pogodowych a i nie każdy pilot może tutaj lądować - potrzebne są specjalne uprawnienia do nawigowania w chmurach pomiędzy zboczami gór. Widok z kokpitu podczas podejścia musi jest niesamowity, zresztą zobaczcie sami.


Dopiłem spokojnie wcześniej zamówione cappuccino, skończyłem niespiesznie ciastko czekoladowe i z firmowym uśmiechem na twarzy udałem się do stanowiska Air New Zealand, aby zobaczyć co mają zamiar ze mną zrobić.
Pani była już przygotowana na moje przybycie, moment wcześniej przerzucila mnie na lot przez Auckland. Teraz szybkie sprawdzenia i pojawia się jeszcze większy uśmiech: zamiast dwóch lotów turbośmigłowymi ATRami, którymi już sporo się nalatałem będę leciał nowiuteńkim A320 oraz rzadko spotykanym B1900D. Nie ma jak dobry początek dnia :)
Same loty bardzo miłe. Przy zajmowaniu miejsca w A320 zamieniłem ze stewardesa kilka słów na temat zmian we flocie Air New Zealand, Anne przytomnie stwierdziła, że jestem pewnie plane spotterem i gdy tylko nadarzyła się okazja ona bądź szefowa pokładu zajmowały mi czas opowiadając o Nowej Zelandii bądź ogólnie o sobie. Nawet nie wiem kiedy zleciały te niemal dwie godziny dość turbulentnego lotu.

Niemal jak prywatny bizjet
Rotorua
Niemal siedemdziesięciotysięczne miasteczko w centralnej części wyspy północnej słynie ze swoich źródeł termalnych (zapach siarkowodoru unosi się jeszcze dobre kilka km poza miastem). Oprócz tego jest też ważnym ośrodkiem kultury Maorysów (ok 35% mieszkańców, liczne wioski dookoła miasta).
Stąd także organizowane są wycieczki do znajdującego się ok 60km na północ Hobbitonu - miejsca gdzie nagrywano Władcę Pierścieni.

Brama wejściowa Goverment Gardens
Muzeum Rotorua
Na idealnie równym trawniku można grać m.inn. w  "Bowls"
Inny rodzaj zabawy kulami
Miasto położone jest nad jeziorem Rotorua

Tak jak wspomniałem, Rotorua słynie ze źródeł termalnych - park Kuirau

Bulgoczące błotko też jest - a jak 
Do końca nie byłem pewien czy wybrać się do Hobbitonu, w końcu jedna zdecydowałem się pojechać - nie wiem kiedy przyjadę ponownie do Nowej Zelandii.

Hobbiton powstał na części pastwisk należących do rodziny Alexander (nadal na terenie posiadłości wypasa się owce)


Ian Alexander (po prawej) we własnej osobie - głowa rodziny Alexander będącej współwłaścicielami Hobbitonu (syn Russell jest dyrektorem zarządzającym), od 1999 rodzina zarabia już nie tylko na hodowli owiec ale i na turystyce
Jak widać wypas owiec odbywa się w najlepsze na otaczających Hobbiton pagórkach
Kolejnego dnia odbieram rano samochód z wypożyczalni (ponownie mam upgrade) i ruszam najpierw do leżącej na obrzeżach Rotorura wioski Maorysów (Whakarewarewa) a następnie na południe w stronę jeziora Taupo.

Brama wejściowa do wioski

Tapuna Whare, czyli dom spotkań. W środku znajduje się drzewo rodzinne wodza Wahiao, który niegdyś przewodził plemieniu z którego wywodzą się mieszkańcy wioski.
Chce ktoś coś ugotować - proszę bardzo, woda już czeka.
Łaźnia publiczna z darmową wodą termalną


Zwiedzanie wioski tak sobie zaplanowałem, aby na konieć wstrzlić się w organizowany 2 razy dziennie pokaz śpiewów i tańców maoryskich w tym haki

Haka to taniec wojenny Maorysów wykonywany przed bitwą. Wykorzystywany w nim jest każdy mięsień ciała i ma za zadanie obniżyć morale przeciwnika, a najlepiej go odstraszy

Jezioro Taupo
Plan na dalszą część dnia zakładał okrążenie jeziora Taupo z postojem w miasteczku Turangi i dalszą podróż na północ mijając tym razem z zachodniej strony jezioro Rotorua. Niestety, plan musiałęm lekko zmodyfikować z uwagi na zamkniętą całkowici drogę pomiędzy Taupo a Turangi.
Miasteczko Taupo i za nim jezioro o tej samej nazwie
Nie pozostało nic innego jak wypić kawę, pospacerować trochę po plaży

Skoro nadarzyła się okazja to był i planespotting




Po wizycie na plaży czas na spacer po tutejszym, pięknym parku.


Środkowe wybrzeże (Tauranga, Whitianga, Coromandel)
Podróż na północ bezproblemowa, pogoda trochę pochmurna, ale nadal jest 22-24 stopnie i bez opadów.  

W oddali góra Maunganui, na którą wejdę kolejnego dnia
Widać wyraźną różnicę w klimacie pomiędzy wyspą południową a północną. Tutaj mamy niemal tropik (palmy)

Nadmorska promenada obwieszona jest takimi koszami kwiatów. Widząc je przypomniało mi się, jak kiedyś mamie w domu taki kosz ugotowałem przy 35stopniowym upale ;)
"Bobby's Fresh Fish Market" - nie ma to jak świeżutka ryba 
Oczywiście podana w papierze - a jak
Następny dzień to jak wspomniałem wspinaczka na "The Mount" jak tu często nazywana jest Maunganui, spacer po plaży oraz podróż. Pogoda nadal całkiem dobra, co prawda nie praży słoneczko (zdjęcia wyjdą trochę słabsze) ale nadal jest 22-24 stopnie ciepełka, powiewa delikatny wiaterek - słowem warunki idealne na moje podróżowanie.


Podstawa chmur tego dnia było rzeczywiście bardzo nisko
Na samym szczycie niewiele było widać
Na szczęście z minuty na minutę widosczność się poprawiała i zdjęcia wyglądają już dużo lepiej 
Muszle - dużo muszli.



Lekcja surfowania:
Nabieramy prędkości
Wstajemy
A potem robimy tak...
albo tak
ewentualnie tak.
Całość przeważnie kończymy spektakularnym plusknięciem do wody :)

Dalsza trasa obejmowała objazd wybrzeża pomiędzy Tauranga a Thames (przez Whitianga oraz Coromandel) i dalej do Auckland, gdzie mialem oddać samochód, spędzić noc i następnego ranka wyjechać autobusem w dalszą podróż w kierunku Bay of Islands - Paihia.


Szkoda, że nie da się oddać zapachu unoszącego się nad tą okolicą - las tropikalny, który znam raczej ma ciężki zapach a tutaj z racji niższej temperatury (ok 24stopni) było to bardzo orzeźwiające doznanie.
Ulice Whitianga
Poranek na plaży, którą miałem przez drogę z hotelu - kawa w takich warunkach smakuje wyjątkowo dobrze




Niedocenienie drutu kolczastego podczas robienia tego zdjęcia spektakularnie zakończyło żywot ulubionych czerwonych spodenek :(. Mimo tego uważam że warto było skakać ;)

Dojeżdżam do lotniska w Auckland, gdzie mam oddać samochód i widzę fajne miejsce na planespotting. Takiej okazji nie mogłem przepuścić czego efektem są między innymi poniższe zdjęcia.

B777-300ER Singapore Airlines
B737-800 Fiji Pacific
B777-200ER Air NewZealand
A340-300 Cathay Pacific

A340-300 Air Taihiti Nui

Bay of Islands (Paihia) / Cape Reinga
Kolejny etap podróży to północna część wyspy północnej. Rankiem wyjazd autokarem z Auckland i dalsza podróż na północ do miasteczka Paihia. Tam leniwie spędzam popołudnie a następnego ranka całodniowa wycieczka do Cape Reinga.




Paihia to raptem 2 ulice na krzyż i 1500 mieszkańców

Widać, że tutejsi mają jednak trochę fantazji.

Niebieskie pianino to żadna ściema - każdy może usiąść i zagrać choćby tak jak ten mężczyzna

Publiczna toaleta dodatkowo w nocy kolorowo podświetlana
W miasteczku trudno o jakieś atrakcję stąd nie dziwi widok młodego człowieka spędzającego czas na grę na gitarze.
Niebo czy to na Fiji czy w Nowej Zelandii pozbawione jest zaśmiecenia światłem stąd bardzo dobrze widoczne są gwiazdy czy też księżyc.
Tak jak wcześniej wspomniałem, kolejny dzień miałem wykupioną całodniową wycieczkę na daleką północ do Cape Reinga

Coś podejrzany ten autobus? Zgadza się, bo to ciężarówka przerobiona a autobus. Standardowy by nie dał rady przy jeździe po plaży stąd potrzeba tworzenia takich wynalazków.


Podróż na daleką północ podzielona była kilkoma przystankami. Pierwszy wypadał w Manginangina. Jako atrakcją była 500 metrowa ścieżka wewnątrz lasu w którym rosną najgrubsze w NZ drzewa - Kauri. Są to też najstarsze drzewa rosnące na świecie, których historia sięga jury (190 do 135 mln lat p.n.e.). Drzewo to rośnie bardzo powoli i zanim osiągnie swój docelowy rozmiar może zejść nawet 2000 lat.


Kolejny etap to przejazd słynną Ninety Mile Beach. Plaża jest oficjalną drogą, równoległą do asfaltowej drogi numer 1 (którą wracaliśmy z Cape Reinga). Z ciekawostek drogą ma nie 90 a 55 mil. Różnicę tłumaczy się na dwa sposoby: albo przy okazji zmiany jednostek miary ktoś zapomniał podstawić "km" zamiast "miles" bądź też kiedyś gdy podróżowano się konno przyjmowano, że koń dziennie pokonuje przeciętnie 30 mil. Na pokonanie całej trasy potrzeba było 3 dni stąd prosto licząc droga ma 90 mil. Nikt nie wziął pod uwagę, że po piasku koń idzie wolniej stąd rozbieżność.

Zasady jazdy są proste: szybko i jak najbliżej ale jednak nie w wodzie. Jadąc dalej od wody i powoli można się zakopać w piachu natomiast nieuwaga przy wjeżdżaniu w wodę (szczególnie na płaskie, idące daleko w ląd fale) może skończyć się porwaniem i przeniesieniem bądź obróceniem przez wodę autobusu.


Na drodze obowiązuje standardowe w NZ ograniczenie prędkości - 100km/h i z taką prędkością podróżowaliśmy

 

"Pobocza" dość szerokie więc było się gdzie zatrzymać.


Skoro to droga publiczna to znaczy, że jeżdżą także normalne samochody.

Kolejnym punktem wycieczki były leżące na północnym końcu Ninety Mile Beach wydmy. Jeśli są wydmy i mamy kawałek deski można z nich zjechać.
Zasady jazdy są proste:
- jedziemy na brzuchu;
- im ciężar ciała jest bardzie z tyłu deski tym jedziemy szybciej;
- sterujemy nogami wbijając stopy w piasek, im szerzej rozstawimy stopy tym reakcje na kierowanie będą mocniejsze;
- głowa wysoko mimo temu co podpowiada nam instynkt, trzymanie jej nisko kończy się zjedzeniem sporej ilości piachu.
Zabawa przy tym była naprawdę przednia.

Przydał by się wyciąg, bo taki spacer po kopnym piachu jest męczący



No i w końcu punkt docelowy naszej wycieczki - przylądek Reinga. Przepiękne miejsce, w którym Morze Tasmana łączy się z wodami Pacyfiku. Maorysi wierzą, że w tym miejscu spotyka się morze męskie (Te Maona Tapokopoko a Tawhaki) i żeńskie (Te Tai o Whitirela), a wiry na wodzie symbolizują wspólny taniec i celebrację życia.

Jest to też najbardziej na północ wysunięty punkt Nowej Zelandii. Na przylądku znajduje się wzniesiona w 1941 roku latarnia morska, będąca jednym ze znaków rozpoznawczych Nowej Zelandii.




Do Europy niemal 20000 km.
W drodze powrotnej wstępujemy na wg mniej najlepsze jakie jadłem w Nowej Zelandii Fish&Chips. Zostaliśmy oczywiście uprzedzeni, że jedzenie ryby z frytkami w Nowej Zelandii za pomocą sztućców jest przestępstwem karalnym. Ryba delikatnie rozpływała się w ustach, frytki świeżutkie, odpowiednio kruche - poezja za cenę 8NZD.

Knajpa położona w malowniczej zatoczce - polecam tutejsze ryby z frytkami.

W sobotę rano zastanawiałem się co zrobić z sobą następnego dnia. Jedno było pewne - wieczorem pasuje być już w Auckland. Wstępnie zarezerwowany miałem autobus o 16:30, ale flexipass umożliwia mi darmową zmianę planów, więc poważnie rozważałem opcję wcześniejszego opuszczenia miasteczka i spędzenia popłudnia w Auckalnd. Nie jestem co prawda fanem wielkich metropolii (z wyjątkiem NYC) ale w Paihia też nie ma co robić.
No dobra, może jednak nie do końca nie ma co robić. Przechodząc się główną handlową uliczką trafiłem ... do centrum nurkowego. Co prawda nie miałem w planach kolejnych nurkowań ale po upewnieniu się, że zdążymy wrócić zanim mój autobus odjedzie, oraz że będzie mozliwośc wzięcia prysznica wyciągnąłem kawałek plastiku i już miałem problem kolejnego dnia z głowy.
Nurkowanie zupełnie inne niż do tej pory. Nie ma tutaj tak kolorowej rafy jak choćby na Fiji czy w Nowej Kaledonii są za to wraki (pierwsze nurkowanie - Rainbow Warrior ) oraz np. kaniony, które podziwiałem podczas drugiego nurkowania.





Pomiędzy nurkowaniami lunch na jednej z bezludnych wysp, których tutaj sporo.
Czas wejść do wody na drugie nurkowanie







Auckland
Na zwiedzanie Auckland przeznaczyłem jeden dzień a w sumie nie cały, gdyż przedpołudnie spędziłem na wyspie Devonport znanej z wielu sklepów ze sztuką, z plaży i domów w charakterystycznym stylu.

Port w Auckland





Panorama Auckalnd z Devonport


Po lewej budynek dworca kolejowego


Clock Tower

Kościół św. Pawła

Przed budynkiem do dyspozycji są wygodne pufy na których można posiedzieć/poleżeć i się relaksować (jest darmowe wifi)

Katedra św. Patryka






Najwyższy budynek na półkuli południowej - Sky Tower (328m)



Nowa Zelandia nie ma jakiejś charakterystycznej kuchni za to np. w Auckland można skosztować szerokiego zakresu kuchni azjatyckich - tutaj świetne racuchy wg kuchni koreańskiej

I na tym koniec mojej przygody z Fiji oraz Nową Zelandią. Pewnie należy się jeszcze jakieś podsumowanie - coś napiszę w kolejnym poście.