Podsumowanie + sesja (6/6)

2015.06.10 (środa)

Dominikana - kraina pięknych plaż, krystalicznej wody, rumu, salsy i uśmiechu. Zachęcam do odwiedzenia i najlepiej do zrobienia tego tak jak my - na własną rękę. Nie potrzeba do tego specjalnych przygotowań, infrastruktura jest dobra, można dopinać sprawy na bieżąco. 
Największe wrażenie robi Saona. Dla mnie to taka niemal nowokaledońska Ouvea tylko, że jeden długi lot bliżej. Super miejsce na totalny reset. 

Na koniec, z racji iż obiecałem, że ponieważ w podróż wziąłem trochę nowego sprzętu fotograficznego, dorzucam kilka innych niż publikuję zazwyczaj fotek. Miłego oglądania zatem i do następnej podróży. 
















Wyspa Saona (5/6)

2015.06.06 (sobota)

Plan na sobotę zakładał wycieczkę na tropikalną wyspę Saona słynąca z pudrowo-białego piasku, turkusowej wody oraz ... reklamy Bounty (ponoć tutaj ją kręcono).Wyspa jest częścią parku narodowego czemu zawdzięcza swój naturalny charakter. W chwili obecnej wyspa ma ok 300 mieszkańców, od czasu gdy wcielono wyspę w obszar parku narodowego nie można stawiać tam nowych domów. Na wyspie jest też jeden hotel. 
Ponieważ mieliśmy samochód do dyspozycji postanowiliśmy zorganizować coś na własną rękę porzucając oferty z kurortu (koszt ok $90-100/os). 
Wpierw 60km do miejscowości Bayahibe skąd wiedzieliśmy, że odpływają łódki w interesującym nas kierunku. Niestety przybyliśmy trochę późno (ok 9:30) przez co musieliśmy się zdać na zorganizowane wycieczki. Plusem własnego dojazdu do Bayahibe był koszt naszej wycieczki - $35/os. 
Plan wycieczki to 15 min rejsu, następnie postój na pływanie z fajką i oglądanie kolorowych rybek, kolejne 30-40 minut rejsu, postój na sesję z rozgwiazdami i po kolejnych 10 minutach rejsu jesteśmy na miejscu. Ta część wycieczki odbywa się na szybkiej łodzi.
Droga powrotna już nie obejmuje postojów. Na pewno pewnego rodzaju atrakcją jest to, iż płynie się katamaranem (w naszym wypadku trimaranem). 
Są zapewne wersje z odwróconą kolejnością, ale patrząc na program wg mnie lepiej jest płynąć tam szybką łodzią a wracać w rytmach salsy rozbijającym fale katamaranem. 


Chwila przerwy w skakaniu łódką po falach równa się ... salsa ;)

Stanowcza mina Pauliny mówi jedno - muszę i ja wejść do wody

W nagrodę dostałem koronę z wodorostów

Znalazłem "prywatną" rozgwiazdę. Zasada jest taka, że można ją trzymać na powierzchni nie więcej niż 5 sekund

Jest i nasz raj




Dobre szybko się skończyło, czas stawiać żagle i wracać
Na statku króluje salsa - a jak :)

Drogę powrotną wybraliśmy celowo z dala od autostrady, aby choć przez moment zobaczyć jak wygląda prawdziwa Dominikana




Santo Domingo samochodem (4/6)

2015.06.05 (piątek)

Jak oszczędzić kolejne kilkadziesiąt dolarów pomimo załatwiania wszystkiego w ostatniej chwili (dzień - dwa wcześniej)pokazuje przykład wypożyczenia samochodu. 
Najpierw ogólne rozeznanie w cenach i możliwościach poprzez porównanie cen w kilku pośredników. Najtańszy okazał się sprawdzony kiedyś w NZ Rhinocarhire. Niecałe $80 za samochód wielkości Focusa. Do tego trzeba było jeszcze dopłacić za ubezpieczenie - czyli całość jakieś $110. Wszystko fajnie, tylko że samochód do odbioru na lotnisku co w konsekwencji podnosi wydatek o 2x$30 (taxi odbiór/oddanie). 
W kurorcie pan z rozbrajającym uśmiechem rzuca cenę niemal 2 razy większą za Hyundai Accent - odpada. Z ciekawości wszedłem na stronę firmy, które ma przedstawicielstwo w kurorcie i dla której tenże pan pracował - Prestige Car Rentals. Szybki wniosek o wycenę tegoż samego Hyundaia (dziwne, że nie dorobili się wyceny online :( ), telefon aby Pani z firmy lekko pospieszyć i... $127 z pełnym ubezpieczeniem. Już nie pytam jak to możliwe, biorę auto z kurortu, które wydaje ten sam pan od ceny x2, jeszcze tylko skasować rezerwację z Rhino (to nie takie proste zwłaszcza, gdy nie chce się płacić kar) i jestem na 48h posiadaczem niemal rocznego, niewiele jeżdżonego, białego koreańczyka. 


Na pierwszy dzień zupełnie spontanicznie wybraliśmy stolicę Dominikany - Santo Domingo. Miasto założone 4 sierpnia 1496 roku z wartą zwiedzenia, wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO dzielnicą kolonialną. 
Drogi na Dominikanie dość dobre, równe, nieźle oznakowane, ogólnie puste aczkolwiek im bliżej Santo Domingo tym tłok jednak gęstniał. Trzeba uważać tylko na pobocza gęsto usłane gumą od rozwalonych opon aby po najechaniu na jakiś większy kawałek nie przeciąć opony w swoim samochodzie.


Ulice miasta dość wąskie, sporo jednokierunkowych aczkolwiek nie było większych problemów z poruszaniem się po mieście. Trzeba tylko uważać na motocyklistów oraz na ogólną niechęć do używania kierunkowskazów. 


Z miejscem do parkowania nie było większych problemów. Pewien policjant nas bardzo ładnie ustawił za "opłatę parkingową" w wysokości 100 DOP (ok 2,2 USD). Do tego mieliśmy prywatnego dozorcę naszego białego koreańczyka też za jakąś podobną cenę. Cóż - takie tu miewają obyczaje. 

Samochód zaparkowaliśmy nieopodal Plaza de Espana - najbardziej reprezentacyjnego miejsca w Santo Domingo. 


Sporo restauracji kusiło, aby usiąść na chwilkę i napić się dobrej kawy - skusiliśmy się i my. I w sumie wszystko odbywało się zwyczajnie do czasu, gdy kelnerzy nie zaczęli iść w moim kierunku z czymś co wyglądało na ciasto urodzinowe. Nawet zażartowałem, że mam i ja urodziny i mogą mi go zostawić.  No i ... zostawili przy okazji śpiewając po hiszpańsku ichniejsze "Sto lat" - bardzo miły gest moich Dziewczyn. Super sprawa. Nie ważne gdzie się jest ale z kim. Raz jeszcze pięknie dziękuję :)


Pokrzepieni solidną porcją brownie ale też i lodów (jako urodzinowy gratis od restauracji) ruszyliśmy zwiedzać stolicę. 
Alcazar de Colón



Dominikańczycy bardzo przyjaźni, uśmiechnięci
 


Kable chaotycznie sobie zwisają - obrazek wypisz wymaluj z Meksyku
 

Catedral Basilica Menor de Santa Maria

Parque Colon (Park Kolumba)





Powyżej Park Kolumba - gwarny i tętniący życiem skwer pełen tubylców, turystów, rodzin z dziećmi, młodych par, sprzedawców słodyczy i pamiątek. 
Okolice Parku Kolumba to także mała fabryka ręcznie skręcanych cygar. Pozwoliliśmy sobie na jej zwiedzenie a nawet Paula miała okazję skręcić jedno cygaro (dostałem je później jako prezent urodzinowy).




Po kilkunastominutowej zabawie wracamy do dalszego zwiedzania miasta. 
Paseo El Conde - reprezentacyjny deptak Santo Domingo
Wielokrotnie można było zauważyć mężczyzn grających czy to w szachy czy w domino
Niczym w Krakowie na Pijarskiej







W każdej chwili z takich obwoźnych straganów można było kupić czy to banany czy kokosy czy inne owoce


To białe na plaży to niestety śmieci



Obelisco Macho


Transport miejski to oprócz jednej linii metra przede wszystkim tego typu pojazdy
Akurat trafiliśmy na opuszczenie flagi państwowej - żołnierze z wielkim pietyzmem ja w tym momencie zwijają
Chętnych pozowania do zdjęć nie brakowało.


Wracając wieczorem już w stronę samochodu w jednej z bocznych uliczek natknąłem się na tą trójkę ludzi - pan w czerwonej koszulce uczył dziewczynę salsy "na raz"
Droga do kurortu była trochę większym wyzwaniem niż dotarcie do Santo Domingo. Wiązało się ono z niechęcią do używania przez tutejszych kierowców świateł co było dla mnie pewnym problemem jeśli weźmie się pod uwagę iż wracaliśmy nocą. O ile jeszcze samochody są jako tako widoczne to już motory bardzo minimalnie. Cóż - taki urok miejsca. 
Gdy opuściliśmy granicę miasta sytuacja z światłami zmieniła się o 180 stopni. Kierowcy jeździli niemal wszyscy na długich. :) Podróż powrotna do łatwych nie należała ale w sumie groźnie też nie było - raczej ciekawie i momentami zabawnie.