Tajlandia - droga Pai ->Chiang Mai skuterem (4/8)

2015.11.23 (poniedziałek)

To taki pomysł z pogranicza zdrowego rozsądku.
Po pierwsze droga sama w sobie jest dość kręta, górzysta a i nawierzchnia nie wszędzie jest zbyt równa do tego co gorsza miejscami jest luźny kamień, którego nie zawsze widać przez światłocień. Dla niedoświadczonego i zbyt pewnego siebie kierowcy może to stanowić poważne zagrożenie. 
Druga sprawa skuter - mój miał przejechane ponad 70000km co wg mnie jak na tej klasy motocykl jest dużo.
No i trzy - kask w którym jeździłem miał właściwości ochoronne równie dobre jak garczek na rosół mojej mamy. O jakiejkolwiek ochornie na kolana, łokcie nie ma mowy.  W przypadku upadku będzie bardzo bolało i poleje się sporo krwi. No ale bądźmy dobrej myśli.

Skąd więc pomysł - prosta sprawa. Widoki. Jadąc autobusem nie ma szans się nimi nacieszyć. Do tego swobodnie można się zatrzymywać aby robić zdjęcia czy zjeżdżać z trasy gdy się tylko zauważy coś ciekawego.

Organizacyjnie sprawa wygląda prosto. Skuter pożycza się w Aya Service mieszczącym się na tej samej ulicy co dworzec autobusowy. Firma niestety nie ma zbyt nowych skuterów, ale są one nieźle utrzymane, więc nie ma też tragedii. Przyjemność pożyczenia w Pai i oddania w Chiang Mai kosztuje dodatkowe 500THB. W zamian mamy jednak transport bagażu do Chiang Mai, więc można się ograniczyć do aparatu i małego plecaczka na plecach.

Do pokonania jest ponad 130 km. Teoretcznie da się to zrobić w niewiele ponad 3 godziny, ale nie jadę tam na wyścigi a żeby coś zobaczyć, więc liczę na spokojnie 5-6h.


Pogoda tego dnia idealna. O poranku było odrobinę chłodno, poniżej 20 stopni zapewene, ale później nie było więcej niż 26-28 stopni czyli chłodno jak na ostatnie dni.

Kilkaset metrów za opisywanym wcześniej "memorial bridge" znajdują się obozowiska słoni. To dość powszechan atrakcja zarówno w okolicy Pai jak i Chiang Mai. Przejażdżka tymi ogromnymi zwierzakami nie należy do moich marzeń, chciałem raczej zobaczyć to zwierze z bliska, bez krat, niemal na wolności.

;)




Co oprócz słoni można było po drodze zobaczyć, na przykład kamienny las "Stone Forest". Jedna uwaga do tego miejsca: dla tych, którzy przyzwyczajeni są do polskich szlaków górskich dobrze oznaczonych miejcie sie na baczności. Tutaj nie tyle, że nie ma znaków co jeszcze jest kilka ścieżek przecinających się, bez wyraźnego drogowskazu która jest właściwa i bardzo łatwo się pomylić wracając a wpierw zorientować a potem odnaleźć właściwą drogę wcale nie musi być trywialnie prosto.

Droga dojazdowa dla mojego miejskiego skuterka była sama w sobie wyzwaniem





Droga główna to słynne ponad 700 zakrętów, dzięki którym pokonanie tej drogi zbytnio nie nużyło.
Zakręty, dużo zakrętów i tak przez 3/4 drogi. Super podróż.


Ni z gruszki  ni z pietruszki, pośrodku niczego przy drodze była budka-sklep z.... świeżą wieprzowiną ;)
Tarasy ryżowe

Co jakiś czas można spotkać bardzo klimatyczne kawiarenki (z bardzo szybkim wifi oczywiście). Nie są to zwykłe budynki, ogródki ale coś bardziej klimatycznego, stylizowanego. Poniżej np Witch House


Droga w dużej mierze wiedzie przez góry - różnica poziomów całkiem spora, bo w najwyższym miejscu byłem ponad 1300nmp a samo Chiang Mai jest położone kilometr niżej na 310m nmp.


Na zegarku 1298 m npm a to jeszcze nie koniec podjazdu

Było do góry - jest i w dół :)
Im jednak bliżej Chiang Mai tym mniej zakrętów i bardziej płasko niestety. Ostatnie 30-40 km było już po płaskim niestety.

Jedno z ekskluzywnych osiedli na przedmieściach Chiang Mai - ochrona wpuściła mnie jakiekolwiek "ale"
Duże domy, drogie samochody, pola golfowe - tak można mieszkać. 
Na koniec jeszcze jedna ważna rzecz: skuterem jeździ się poboczem.



No dobra, jestem już w Chiang Mai, jeszcze tylko znaleźć miejsce, do którego mam oddać skuter i odebrać bagaż. Nie jest to szczególnie proste, zwłaszcza, że mapa którą dysponuję jest daleka od dokładności a do tego część ulic jest jednokierunkowa co też nie ułatwia przemieszczania się we właściwym kierunku. O opieraniu się na nazwach ulic też można zapomnieć - są po tajsku. 
W końcu znalazłem poszukiwane miejsce wprawiając np w policjanta w świetny nastrój, który poczuł się dumny z faktu, że rozumie angielski i potrafi w tym języku przekazać zwrotnie informację. Ogólnie z angielskim nie jest zbyt kolorowo, ale da się przeżyć. 

Dojazd do hotelu zafundowałem sobie takim pojazdem. Ciekawe przeżycie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz